niedziela, 20 lutego 2011

pretty female dancers wanted / welcome to burlesque

pierwsze sceny: wstep z krystyna - pierwsze 3 minuty - tragedia.
ale chyba ze swiadomoscia tego, tworcy filmu ten wstep na szczescie stworzyli dosc krotki.

pierwsze WOW: alan cummings, ten sam ktory pomagal kit w l wordzie prowadzic klub. bardzo pozytywny typ na moje oko (choc potem splamil swoj apostac jakims wybitnie dziwnym heteryckim wystepem). btw kojarzycie justina bonda? v played mistress of shortbus (according to v's latest hints about using v's name) - odsylam do fb lub www.justingbond.com. troche mi sie te dwie postacie ze soba kojarza.

w kazdym raziem. nastepuje scena z cher. cher jest genialna i wspaniala, i to wiadomo nie od dzis. lecz od lat 40. ponad! moglaby odrobine przystopowac z operacjami plastycznymi twarzy, bo faktycznie ci, co mowia ze czasem nie wiadomo co ma pokazywac w danym momencie jej twarz, maja racje ;)

juz podczas pierwszej piosenki w tytulowym klubie lapie sie na tym ze ryj mi sie szczerzy, i ze jest to najprawdziwsza "gejowska fantazja"! wszystkie najfajniejsze nuty z chicago zostaly tu bardzo dobrze zaadaptowane. nie chce tym samym powiedziec, ze cos zostalo zerzniete czy przeniesione. nie. po prostu jedne piosenki w chicago byly lepsze, inne gorsze. tu mam wrazenie ze poziom dobra jest na stalym poziomie i ze jest to to dobro wlasciwe.
klimat kabaretowo wodewilowy. i oczywiscie burleska. jakie to modne slowo ostantio!
za sto lat beda takie musicale o laskach tanczacych na rurach.

katem cher jeszcze. dobrze ze nie ma tam zadnego tanczenia w jej wydaniu, bo cher potrafi byc potrzasana w ramionach przystojniakow lub potrafi machac lapkami na zasadzie wyrzutow w gore. prawa-lewa, prawa-lewa. strong enough!
cher jest ewidentnie fag hag. "mr. tess? that is so hot".
ok, bo wlasnie. watek gejowski!
poki nie zobaczylam faceta wychodzacego z lozka owego faceta, to sie oczywiscie nie zorientowalam ze to on. ale to tez typowe dla mnie, nie raz i nie dwa zdarzylo mi sie slyszec o tym jaka mam fajna bransoletke od jakiejs fajnej-pani i nie miec pojecia o co chodzi. i sie orientuje po np dwoch miesiacach ze chodzilo o teczowe koraliki. standard.
a byliby taka ladna paraaaaa.... ;)
serio - sean - swietna postac.
tess - swietna postac. chemia miedzy nimi itd - genialnie napisane i dobrze zagrane.

krystyna i jej jacus - nie swietni. ale nie mozna miec wszystkiego tak?

+ zwroccie uwage pod koniec - krysytna oblizuje usteczka w ten cherowy sposob. wiec uznaje tez ten gest jako hold (holdzik?).

- bardzo szkoda ze wszystkie piosenki sa tak grane, ze nawet jak niby spiewaja na zywo to playback wali po galach.

acha no i jeszcze sag promujacy film - nowa piosenka cher.
piosenka jest super. pop guilty pleasure. z reszta pani, ktora ta piosenke splodzila ma na koncie wiecej hitow, chociazby if i could turn back time czy (chyba najgorsza piosenke na swiecie) unbreak my heart. szkoda tylko ze moment filmu w ktorym cher ja 'spiewa' jest tak ordynarnie tam niewpasowany. w ogole nie wiem wlasciwie po co i dlaczego. tzn wiem, ale z dupy i tak.

chcialabym powiedziec ze wyszlam z kina zachwycona.
percepcyjnie zdecydowanie polecam isc do kina.
a ze jest pozny niedzielny wieczor, to wlacze sobie raz jeszcze w wersji domowej.

Brak komentarzy: