sobota, 29 stycznia 2011

crossfire!

ok. brandon flowers moglby nie istniec. jest to jeden z tych artystow, ktorych mam totalnie gdzies. nie obchodzi mnie kim on w ogole jest, ile ma zon, ilu mezow, ile dzieci, czy cpa, czy lezy (chcialam napisac, ze krzyzem, ale to mi tez wisi) w domu jakiegos boga non stop. mam gdzies, to kto jest aktualnie w jego zespole, czy sie kloca, czy sie kochaja, jak fikaja na scenie, ile centymentrow dzieli mikrofon i krawedz sceny, w co sa ubrani. w ogole nie!
brandon flowers jest glosem.

dla mnie to ten glos jest tym, co sie czuje jak konczy sie lato. jak orientujesz sie, ze dni sa coraz krotsze. albo jak wyjatkowo musisz gdzies pojechac bardzo wczesnie rano i obserwujesz dobrze znana okolice przez totalnie nowa soczewke.
albo jak sie wsiada do pociagu i przez kolejne 5h gapisz sie bez mrugniecia powieka w przestrzen. obrazki migaja, zmieniaja sie kolory, gory, pola... o, i jestes na miejscu. a w miedzy czasie twoja glowa i twoje cialo wypelnilo sie slowem 'SPELNIENIE'.

mam wkrete. w piosenke.
ablum sie rozkreca. ale jest tak bardzo country, ze nie moge jeszcze do konca sie nim zachwycic. no i 'crossfire' poki co, jest jedynym hitem. chociaz, jak wiadomo, nawet ja jestem w stanie stracic glowe dla takiej kd np. wiec skoro lykam bez problemu 'shadowland' to i 'flamingo' wejdzie. najchetniej w nocnej podrozy autokarem przez andaluzje.

środa, 26 stycznia 2011

it's about that day we kissed



oj.
bardzo dlugo oczekiwany teledysk. wlasciwie sama nie kumam dlaczego tak strasnzie mnie ta premiera podniecila, ale to chyba taka koncetowa podjarka + dobre promowanie na fb + wkreta w kochanie patricka na polish tribe (www.facebook.com.pl/patrickwolf.poland).

tak, bardzo kocham patricka. uwielbiam go. ale jednak to, co sprawa, ze tak go uwielbiam, to nie tylko to, jak wyglada, i ze ma slodki usmiech.

w pressie dot. warszawskiego kocnertu namazane stoi, ze the bachelor to rozwiniecie watkow z the magic position. z czym tak bardzo sie nie zgadzam, ze nie wiedzialam, ze w ogole jestem w stanie wylapac tak powazny blad i az tak powiedziec NIE. nie. the bachelor to nie jest kontynuacja. w wielkim skrocie: to mial byc dwuplytowy album the battle. pierwsza plyte patrick skonczyl dwa lata temu i nazwal ja the bachelor, druga miala byc scisla kontynuacja i miala nazywac sie the conqueror.
a ze tylko krowa nie zmienia zdania, a patrcikowi sie zakochalo na zaboj, to postanowil zmienic nieco koncepcje i tytul albumu. oglosil ostatnio, ze nowy album bedzie nosil tytul lupercalia.
the magic position bylo w pewnym sensie radosne i zakochane, ale to nie bylo takie zakochanie, jakie patrick powinien soba reprezentowac, czegos tam ewidentnie brakowalo (mowie o sferze emocjonalnej). nie wiem za bardzo do czego to porownac, ale to dla mnie bylo cos na ksztal sztuki dla sztuki.
trzymaja sie za raczki? tak.
patrza w siebie maslanymi oczetami? tak.
maja dwa psy, dwa koty, duza kuchnie i dekoracyjna wycieraczke? tak.
znaczy ze to tru low.
ale nie.
potem przyszly czasy refleksyjnego kawalera (choc znaczenie tytulu plyty i piosenki mozna rozumiec tez inaczej). zrzucania skory. fazy przejscia. oczyszczania.
call it whatever you want.
i teraz odradza sie taki patrick zupelnie na serio radosny.
to troche jak antony spiewajacy crazy in love.
tylko troche bardziej na powaznie, i troche mniej w ramach zabawnego przerywnika.

dwa wnioski:
teledysk do the city jest super. jest naprawde przebardzo fajny, tylko strasznie wkurwia mnie taki szybki montaz. sceneria, kolory i oswietlenie sa super, wiec fajnie by bylo moc chociaz przez chwile skupic na tym wszystkim wzrok, a nie od razu przeskakiwac do nastepnej sceny i juz musiec akomodowac oko na czyms innym.

zeby przezyc ten album na 100% przydalo by sie byc zakochanym. tez na maksa, tak, ze sie nie mysli o niczym innym i nie jest sie w stanie na czymkolwiek skupic. tak, ze sie idzie po ulicy i smieje, i rzy, i usmiecha do siebie. a jak sie przypadkiem zaczyna spiewac na glos w autobusie to ma sie to totalnie gdzies.

zapomnialabym.
ten saksofon! kocham, kocham, kocham.
kojarzy mi sie z davidem.
wiec kocham jeszcze bardziej.

ogolnie to strasznie slitasnie i milosnie sie zrobilo.
i tak - faktycznie patrick ma uroczy ten swoj usmiech wiecznego chlopca, obsypanego tona brokatu i biegajacego w podkolanowkach.

spodziewam sie naprawde SWIETNEJ plyty, dopracowanej i wymuskanej w kazdym szczegolne. bardzo dlugo oczekiwanej przeze mnie. cholernie nie moge sie doczekac.

piątek, 21 stycznia 2011

TAKKKKKK!

6.04.
patrick

w polsce!



nie moge powiedziec, ze nie odczuwam z lekka nuty goryczy. ale bede ponad to.
i bede sie tylko cieszyc. i robic tak, zebym mogla cos tam tez zrobic.

TAK! TAK TAK!
marzenia sie spelniaja :)

czwartek, 20 stycznia 2011

i won't let the city

ps. chcialabym powiedziec, ze czekam BARDZO niecierpliwie na nowy teledyk patricka - 'the city', ktory ma sie ukazac 'this week'.

edit: jako, ze wlasnie przed minutami trzydziestoma, patrick napisal na fb ze DZIS bedzie premiera nowego teledysku, to wrzucam maly teaser w postaci fot z planu:

http://kelseyheng.wordpress.com/2010/12/13/my-new-yearly-tradition/

to ogolnie niezla opcja z tym teledyskiem. po pierwsze rezyserka jest polka - kinga burza.
a po drugie caly nasz maly internetowy swiat zrobil sie jeszcze mniejszy po ogloszeniu na fb "hej, jak ktos jutro bedzie na plazy w santa monica, to wpadnijcie zobaczyc jak krecimy teledysk do nowej piosenki".
ACH!

if it gets too bushy you can trim!

no co ja moge powiedziec? z pewnoscia moge sie pochwalic tym, ze to amandzie udalo sie w zeszlym roku wpakowac mi jezyk w gardlo najdalej jak sie da. ze jest wyjatkowo pozytywnie popierdolona osoba. w opor. serio. uwielbiam ja! LONG LIVE THE PUNK CABARET!

sobota, 8 stycznia 2011

not tomorrow, only yesterday. it's happening now.

z davidem jest tak, ze ciezko powiedziec, ktora pyta to twoja ulubiona, ktora piosenka, ktory okres. on jest chodzacym, zywym, wspolczesnym dzielem sztuki. wyprzedzil mu owczesnych o dziesiatki lat.
nie powstalo by wiele wspanialych zespolow, filmow, zdjec itd.. gdyby nie on. to jest czlowiek, ktory moze byc nieustanna inspiracja. to jest kilkunastu davidow w tym jednym.
urodzonym 8 stycznia 1947 roku.

od jakiegos czasu moim ulubionym davidem jest ten z polowy lat 90.
moze to za sprawa bootlega, ktorego jakims cudem udalo mi sie kupic w krakowie.
to byl jakis 2000 rok. w sklepie music corner. chyba nie mialam pojecia jaki skarb trafil wtedy w moje lapy. to jest nagranie z nowego jorku z 1997 roku.

uwielbiam kliamty heart's filthy lessons. i seven years in tibet.
i jump.

no i oczywiscie wszystkie te przebieranki i jazdy zwiazane z ziggym. andy warhol, marc bolan i kilogramy kokainy. iggy pop, lou reed.
do berlinskiego okresu chyba nigdy sie nie przekonam. moze jestem jeszcze z amloda, moze kiedys to ogarne.
dzieci z dworca zoo i pozniejsze fascynacje berlinem innych bliskich mi artystow na czele z martinem gorem i chrisem cornerem. to daje kopa w glowe.

bowie to wg mnie czlowiek ktory ma kilka mozgow.
a ze kilka wcielen to juz oczywistosc.

wiec wszystkiego Ci najlepszego, mentorze :)