sobota, 29 stycznia 2011

crossfire!

ok. brandon flowers moglby nie istniec. jest to jeden z tych artystow, ktorych mam totalnie gdzies. nie obchodzi mnie kim on w ogole jest, ile ma zon, ilu mezow, ile dzieci, czy cpa, czy lezy (chcialam napisac, ze krzyzem, ale to mi tez wisi) w domu jakiegos boga non stop. mam gdzies, to kto jest aktualnie w jego zespole, czy sie kloca, czy sie kochaja, jak fikaja na scenie, ile centymentrow dzieli mikrofon i krawedz sceny, w co sa ubrani. w ogole nie!
brandon flowers jest glosem.

dla mnie to ten glos jest tym, co sie czuje jak konczy sie lato. jak orientujesz sie, ze dni sa coraz krotsze. albo jak wyjatkowo musisz gdzies pojechac bardzo wczesnie rano i obserwujesz dobrze znana okolice przez totalnie nowa soczewke.
albo jak sie wsiada do pociagu i przez kolejne 5h gapisz sie bez mrugniecia powieka w przestrzen. obrazki migaja, zmieniaja sie kolory, gory, pola... o, i jestes na miejscu. a w miedzy czasie twoja glowa i twoje cialo wypelnilo sie slowem 'SPELNIENIE'.

mam wkrete. w piosenke.
ablum sie rozkreca. ale jest tak bardzo country, ze nie moge jeszcze do konca sie nim zachwycic. no i 'crossfire' poki co, jest jedynym hitem. chociaz, jak wiadomo, nawet ja jestem w stanie stracic glowe dla takiej kd np. wiec skoro lykam bez problemu 'shadowland' to i 'flamingo' wejdzie. najchetniej w nocnej podrozy autokarem przez andaluzje.

Brak komentarzy: